Ostatnio w moje ręce, a potem również w mój zbiór albumów wpadła nowa pozycja. Mowa o albumie wydanym przez Ośrodek Karta "Pismo obrazkowe".
Będąc w jednym z setki salonów znanej sieci na E w Poznaniu zajrzałem na regał poświęcony fotografii. Precyzując była to jedna półka dzielona z biografiami słynnych piłkarzy znajdująca się pod wiele mówiącym hasłem HOBBY. Nie spodziewałem się cudów, nauczony doświadczeniem ominąłem wzrokiem pięć poradników: jak sfotografować psa, kota, żabę i konia. Nagle w oczy rzuciła mi się książka sąsiadująca z biografią słynnego piłkarza bardzo lubiącego żel, czy inną brylantynę. Był to właśnie album poświęcony Irenie Jarosińskiej. Zajrzałem do środka. Zobaczyłem kilka kart ze zdjęciami i stwierdziłem BIORĘ, najwyżej dzisiejszy obiad zjem jutro na śniadanie, jak przyjdzie przelew (pewnie też Was to czasem wkurza) ;)
Album jest dość obszerny- ma 200 stron, z czego większość to zdjęcia Pani Ireny.
Wstyd się przyznać, ale mimo, że nazwisko Jarosińska gdzieś mi się o uszy obiło, to zupełnie nie kojarzyłem fotografii autorki. Wielka szkoda! Jak możemy przeczytać w albumie lub nawet wyczytać ze zdjęć, iż fotografka była w ścisłym kręgu twórców kultury polskiej lat 50 i 60. Na fotografiach możemy zobaczyć tak znakomitych twórców tamtego okresu jak Komeda, Kantor, Dłubak Stangret. Prawdziwą perełką są zdjęcia z przeprowadzki Mirona Białoszewskiego.
Album podzielony jest na rozdziały. Zaczyna się wprowadzającym słowem wstępnym autorek całego zamieszania Agaty Bujanowskiej i Joanny Łuby. Dalej możemy przeczytać bardzo ciekawą rozmowę Chrisa Niedenthala z Tadeuszem Rolke o fotografii, minionej epoce i o tym dlaczego zdjęcia polskich fotoreporterów z tego okresu są przeważnie w kwadracie. Później nasz wzrok zawiesza się na kolejnych świetnych zdjęciach Jarosińskiej z polskich wsi, miast i przedmieść. Lata 50 i 60 ubiegłego wieku zatrzymane w kadrach dokumentalnych, reporterskich i portretowych. Jest trochę typowej fotografii ulicznej robionej dla przyjemności i trochę fotografii polskiej wsi robionej na zlecenie. Wszystko wygląda bardzo interesująco!
Kolejnym rozdziałem albumu jest tekst/rozmowa Bujanowskiej i Łuby z Anną Ptaszkowską o realiach ówczesnej kultury. W pamięć zapadły mi słowa Ptaszkowskiej, które wyjaśniają podejście polskiego świata sztuki tamtego okresu do fotografii:
"Rola fotografów była przez nas kompletnie niedoceniana, byli traktowani służebnie. Ja niestety stawiałem się po drugiej stronie barykady jako krytyk Galerii Foksal, z jakimś bzdurnym przekonaniem o wyższości sztuki nad fotografią. Głośno tego nie powiedziałam, ale gdzieś to w głowie tkwiło. Przyjaźniliśmy się, ale była zachowywana idiotyczna hierarchia i przekonanie, że fotograf służy co prawda wielkiemu celowi awangardy, jednak to nie to samo co artysta".
Wydaje mi się, że przez lata zapomniane lub zaniedbane archiwa polskich fotografów dokumentalnych tamtego okresu, dopiero teraz pukają do drzwi galerii. Są to konsekwencje podejścia do takiej fotografii przez lata. Gdy spojrzymy na naszych sąsiadów, to byłoby to nie do pomyślenia i fotografowie dokumentalni z tamtego okresu są obecnie ikonami fotografii światowej (patrząc blisko - Czechy - np. Koudelka).
Po tym ważnym tekście możemy podziwiać bardzo intymne portrety i fotografie sytuacyjne znanych artystów z tamtych lat.
Tekst "Fragmentaryczność" Kuby Dąbrowskiego również daje do myślenia. Jest on początkiem serii bardzo dobrych zdjęć ulicznych, robionych dla przyjemności. Warszawa w budowie, ówcześni mieszkańcy, moda... Kilka bardzo mocnych perełek. Najbardziej trafia do mnie fotografia, która prezentowana jest na stronie 172. Portret kobiety w okularach. Przystanek autobusowy. Mam silne skojarzenia z fotografią Vivian Maier (http://www.vivianmaier.com/). Historia obu autorek różni się, ale można znaleźć podobieństwa. Chociażby zapominane i na nowo okrywane po latach archiwum.
Album kończy biografia autorki wraz z kalendarium wzbogaconym fotografiami.
Na koniec łyżka dziegciu. Jedna rzecz, która na początku zupełnie zignorowałem (siła fotografii) później zaczęła mnie irytować. Chodzi mi o projekt graficzny. Jakoś do niczego mi nie pasuje. Mam skojarzeni, dość stereotypowe - róż dla dziewczynek, niebieski dla chłopców. Otóż okładka jest różowa, na tyle na ile mężczyzna zna się na kolorach, to wyklejka jest łososiowa, do tego czcionki i tak dalej... Byłoby jeszcze ok - do zaakceptowania, gdyby nie okładkowe zdjęcie czarno białe, przerobione na róż oraz obrazkowa biografia, w której wszystkie zdjęcia czarno białe poddane są koszmarnemu zabiegowi koloryzacji na landrynę... Dlaczego? Wydaje mi się, że to zabieg zbyteczny i psujący cały album. Do tego rzeczony zabieg zastosowany jest na końcu, a tak to niestety jest, że pierwsze i ostatnie wrażenie jest najważniejsze. To jednak mały pikuś. Cały album jest świetny, do tego bardzo ważny. Oby więcej takich publikacji. Cytując Marka Grechutę:
"Ile w trudzie nieustannym
Wspólnych zmartwień, wspólnych dążeń
Ile chlebów rozkrajanych
Pocałunków ? Schodów ? Książek ?
Oczy twe jak piękne świece
A w sercu źródło promienia
Więc ja chciałbym twoje serce
Ocalić od zapomnienia"
Za niecałe 50 zł możemy nabyć kawałek historii nie tylko fotografii polskiej, ale również sztuki i świata kulturalnego ówczesnej Polski. Chyba warto - prawda?
fot. Tomek Kubaczyk, N/Z Irena Jarosińska
Mam. Polecam wszystkim!
OdpowiedzUsuń